Posts Tagged psy

Światowy dzień wdeptywania w psie odchody

Nie każdy, kto się 19 listopada 2013 r. załatwiał, o tym wie, ale obchodził Światowy Dzień Toalet, ustanowiony na początku tego wieku przez singapurską Światową Organizację Toaletową. Ja na ślady świętowania trafiłem na ul. Sudeckiej, przy przystanku autobusowym Park Południowy.
Czytaj resztę wpisu »

, , , , , , , ,

1 komentarz

Jak chory pies z młodą kotką

Ostatni łikend w okolicach Parku Południowego.

, , ,

Dodaj komentarz

Gońcie się

Rok temu porobiłem na Dog Chow Disc Cup kupę zdjęć. W tym już mi się nie chciało, mimo że przyszedłem w niedzielę (29 maja), która w programie wyglądała ciekawiej, niż sobota. Ostatecznie cyknąłem tylko te zwierzęta, które przywieziono specjalnie po to, żeby psy mogły je zaganiać, po czym po psiemu oznaczyłem teren i się zmyłem.

Kaczki też były przyjezdne. A ja myślałem, że zatrudnią tutejsze – wypłoszą je ze stawu, a potem zagonią z powrotem…

, ,

1 komentarz

Ryby głosu nie mają, a psy mają i wiecznie ujadają

Byłem chyba w pierwszej klasie ogólniaka. Wracałem autobusem do domu, nie wysiadłem jednak na swoim przystanku, bo mnie i kolegę bawił widok chłopaczka, któremu na ramieniu przysiadł duży, zielony owad. Taki wyrośnięty pasikonik. Staliśmy nad nim i się śmialiśmy. W końcu jednak się zorientował i, zaskoczony, strzepnął zwierzątko z ramienia. Na tym mogło się skończyć, ale kobieta za nim powiedziała głośno „To szarańcza! Zabij to!”. Usłuchał natychmiast – rozdeptał. To już nas nie bawiło. Na tym historia powinna była się skończyć, ale… kat okazał się nieskuteczny. Na pętli autobusowej wysiedliśmy jako ostatni. Patrzyliśmy na męczarnię owada i nie wiedzieliśmy, co zrobić. Wykopałem go ostrożnie na zewnątrz, jakby w nadziei, że za mocno uderzy głową w chodnik. Oczywiście nie uderzył. Staliśmy nad nim i się zastanawialiśmy. Kolega nalegał, żebym go dobił – nie mogliśmy przecież zrobić już nic lepszego. Ja jednak nie umiałem. Mrówkę zgniótłbym palcem, ale – może to śmieszne – do dzisiaj się brzydzę wnętrznościami większych zwierzątek i nie chciałem ich mieć na podeszwie. Rozejrzałem się więc za jakimś papierem, kawałkiem gazety, paczką po papierosach – czymkolwiek, co by mnie uchroniło przed ubrudzeniem. Jak na złość okolica okazała się niewystarczająco zaśmiecona. Właściwie to mi ulżyło. Nie mógłbym go zabić. I ostatecznie tego nie zrobiliśmy. Ale, chociaż minęło już kilkanaście lat, pamiętam to do dziś.

Psy nigdy nie należały do moich ulubieńców, a ich właściciele potrafią mnie wkurzać. Poszczuć w parku wiewiórkę, którą akurat ktoś karmi – dla nich to żaden problem. Pozwolić psu porozganiać kaczki, nawet wskoczyć za nimi do wody – też potrafią. Jakoś średnio mi się więc widział zorganizowany przez Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami przemarsz właścicieli psów w niedzielne popołudnie przez Rynek. Na imprezę pod hasłem przewodnim „Stop przemocy wobec zwierząt”, zatytułowaną Marsz (NIE) Milczenia, trochę się spóźniłem, za to imprezowicze trochę się pospieszyli. Zakończyć mieli symbolicznym wypuszczeniem w niebo baloników z helem punktualnie o 14:00. Gdy kilka minut przed czasem dotarłem na miejsce, mogłem popatrzeć tylko na agitujące, zbierające podpisy dziewczyny (tylko one wspominały coś również o kotach, a nie tylko psach, bo poza tym to raczej do dyskryminacji wszystkich innych gatunków doszło) i kupę psów. Niestety również dosłownie, bo psy jak to psy – srały na chodnik (jakoś mało mnie pociesza, że właściciele po nich sprzątali), szczekały nieznośnie, rzucały się na siebie nazwajem i kręciły się chaotycznie zamiast grzecznie pozować do zdjęć. Najbardziej jednak w tym wszystkim nie odpowiadało mi niezdecydowanie organizatorów. Teoretycznie chodziło im o wszystkie zwierzęta, ale wiele elementów świadczyło o tym, że mają na uwadze przede wszystkim, a nawet tylko psy. Nie zaciera tego wrażenia fakt, że podobno jednym z powodów zorganizowania akcji był niedawny przypadek zakatowania kota przez dwóch nieletnich idiotów. Czy wspominałem już, że jestem miłośnikiem kotów?





Na koniec argumenty mniejszych i większych przeciwników akcji. Najbardziej spodobał mi się ten, że jej organizatorzy i biorący w niej udział to hipokryci, bo bronią swoich pupili, ale równocześnie nie mają oporów przed jedzeniem mięsa. Nie wypytywałem zgromadzonych, jednak moje ostatnie kontakty z wegetarianami pozwalają mi stwierdzić, że jedno z drugim akurat często się łączy. Muszę jednak podkreślić, że ci bardziej uświadomieni posuwają się nawet dalej i już samo trzymanie psów w mieście uważają za krzywdzenie ich. Przygarnąć zwierzaka ze schroniska – to jest w porządku. Ale trzymać zwierzaka w warunkach, w których nie może się prawidłowo rozwijać, nie może sobie zdrowo pobiegać itp. – tak już być nie może. Ciekawym przykładem właściwego traktowania jest mój sąsiad, właściciel jamnika. Nie trzyma go dla zabawy – jeździ z nim na polowania (bo to pies myśliwski, gdyby ktoś nie wiedział). Bawi mnie, gdy czasami spotykamy się na korytarzu i prosi mnie, żebym podwiózł mu psa windą, a on sam pójdzie schodami. Człowiek, jak widać, ruchliwy, ale wie, że schody to zabójstwo dla jamniczego kręgosłupa. Co robi na polowaniach, nie wnikam, to temat na osobną rozprawkę, ale chwała mu za to, jak dba o swojego zwierzaka. Niby nic nadzwyczajnego, a wzrusza, bez paradowania po Rynku.

, , ,

Dodaj komentarz