Posts Tagged klub sceptyków polskich

Cała prawda i tylko prawda z ust sceptyka

Dniem prawdy był 12 listopada. Wyczekiwałem go, bo oto wreszcie miałem usłyszeć coś sensownego. Po dr. Macieju Zatońskim spodziewałem się wprawdzie, że będzie kręcił, przesadzał i naciągał, aż będę chciał mu to wytykać, ale równocześnie pragnąłem, żeby mi uświadamiał, jacy jesteśmy bezmyślni. Rozkoszy tej doświadczać miałem na kolejnym z comiesięcznych spotkań organizowanych w Falansterze przez Klub Sceptyków Polskich. Tym razem temat brzmiał „Skąd wiemy, co jest prawdą?”.

Jedną z głównych myśli nawiązującego m.in. do filozofii Davida Hume’a wykładu znałem już wcześniej. Mieliśmy zapamiętać, że negatywnych stwierdzeń nie można wykazywać w sposób pozytywny. Co za tym idzie, nie można udowodnić, że coś nie działa – trzeba natomiast udowodnić, że coś jest. Żeby nie odwoływać się do banalnego problemu istnienia/nieistnienia Boga, przykład z moich ostatnich doświadczeń. 11 listopada reprezentacja Polskiej Partii Socjalistycznej udała się na antyfaszystowską kontrmanifestację, zrobiła sobie zdjęcie z nią w tle, po czym wrzuciła je na swój profil Fb. Ja osobiście tych państwa z ich rzucającą się w oczy tabliczką na ul. Świdnickiej nie widziałem, a obecny tam byłem m.in. przez cały czas, kiedy coś się naprawdę działo. Na tej podstawie śmiem sądzić, że PPS chciał się tylko pochwalić swoją „aktywnością” w internecie i nic więcej – w żaden inny sposób kontrmanifestantów wesprzeć nie zamierzał. Tego „nic” nie da się niestety udowodnić, ale nie oznacza to, że nie mogę tak twierdzić, bowiem to do adresatów mojego oskarżenia należy teraz wykazanie, że za ich postępowaniem kryje się szersza motywacja, czyli że istnieje jeszcze jakieś „coś”. Jeśli tego nie zrobią, staniemy na niewiadomej i domysłach.

Zatoński wymienił również, co jest potrzebne, aby móc rozpoznać prawdę. Były to:
– myślenie,
– wiedza,
– rozumienie losowości.
Kwestie dwóch pierwszych uznał za zbyt oczywiste, by mówić o nich długo. Mimo to za ważne uważam jego zdanie, że wiedza nie jest tak potrzebna jak myślenie, ale jej brak wydłuża dochodzenie do wniosków. Więcej opowiadał natomiast o trzecim z wymienionych. Problemem jest – według Zatońskiego – że nie umiemy oceniać w prawidłowy sposób zjawisk losowych. Objawia się to m.in. tym, że po kilku orzełkach spodziewamy się, że wreszcie wypadnie reszka, chociaż w rzeczywistości przy każdym rzucie monetą prawdopodobieństwo jest takie samo dla obu możliwości. Jako przykład z ekonomii Zatoński podał wiarę w utrzymywanie się trendów opierającą się tylko na dotychczasowym kształcie wykresu, bez doszukiwania się związków przyczynowo-skutkowych. Na podobnej zasadzie można twierdzić, że Bronisław Komorowski jest nieśmiertelny, bo przecież każdego kolejnego dnia można go zobaczyć żywego. To, że coś się jeszcze nigdy nie zdarzyło, nie oznacza, że się nie zdarzy. Wgłębiając się natomiast w tematykę giełdową, Zatoński wspomniał o modelu małpy ekonomicznej oraz stwierdził, że losowe kupowanie akcji może dać taki sam skutek, co przemyślane. Odruchowe zachowanie ludzi w większości podanych tu przypadków wytłumaczył bardzo prosto. Szum (losowość) jest dla nas czymś bardzo nienaturalnym – dlatego doszukujemy się w nim prawidłowości. Uderzam więc teraz palcami w klawiaturę, na ekranie pojawia się „oiejg”, a ja myślę, że chodziło mi o „olej go”. Każdy widzi to, co chce… a coś chce na pewno.

W dyskusji po prezentacji z Zatońskiego wyciągano jeszcze informacje m.in. nt. badań przesiewowych, co też już kiedyś słyszałem, więc za bardzo się nie zainteresowałem. Doszedłem natomiast do wniosku, że krytyczne myślenie tak naprawdę graniczy z wydrwieniem. Równocześnie jednak prelegent twierdził, że jeśli czegoś się nie da obalić, należy to uznać za ściemę. Wszystko zdaje się więc sprowadzać do czegoś w rodzaju non-, a nawet antykonformizmu i wstępnego uznawania, że „ja wiem lepiej”. Póki postawa taka łączy się z rozumem, pochwalam ją i uważam, że w społeczeństwie takich ludzi brakuje. Kto myśli inaczej, ma problem z myśleniem.

, , ,

Dodaj komentarz

O autystycznych dla neurotypowych

Falansterze po wakacyjnej przerwie znów urządza comiesięczne spotkania Klub Sceptyków Polskich. Na pierwszy ogień, 8 października, poszedł dziennikarz Rafał Motriuk, wrocławianin, ojciec autystycznego Bartka. Celem spotkania zatytułowanego „Autyzm: wyznania ojca” (lub „Ludzie z autyzmem – Natural Born Sceptics?”) było przybliżenie zgromadzonym tematyki choroby oraz ułatwienie im zrozumienia osób na nią cierpiących. Przy okazji promowana była książka głównego prelegenta będąca drukowaną wersją zamkniętego właśnie – z woli synka – bloga „Autyzm: dziennik ojca”.

Podczas spotkania, którego gospodarza funkcję pełnił Tomasz Witkowski, wykorzystano materiały filmowe w postaci 15-minutowego dokumentu o rodzinie Motriuków, fragmentów dokumentu z udziałem m.in. prof. Simona Barona-Cohena (krewnego komika Sachy) oraz filmiku o Dereku Paravicinim. Ten ostatni, przykład zespołu sawanta, pianista o nadzwyczajnych zdolnościach, idealnym słuchu muzycznym, został nam pokazany po to, by nam uzmysłowić, że media nieraz pokazują osoby upośledzone umysłowo będące równocześnie geniuszami w pojedynczych dziedzinach, utrwalając w nas błędne wyobrażenie, że większość osób autystycznych jest jak (to już moje porównanie) komiksowi X-Men – mutanci o nadprzyrodzonych mocach, w rzeczywistości natomiast przypadki takie są rzadkie. Dla zobrazowania opowiedziana została jeszcze anegdota o tym, że dawno temu ludzie neurotypowi – czyli zdrowi – tylko jedli, pili, bawili się i rozmnażali, a tymczasem ci nudni autyści wynaleźli koło. Ciekawostką jest dla mnie to, co zasugerował Motriuk – że talent Mozarta mógł również wynikać z choroby. Można w to uwierzyć, jeśli się uwzględni, że i dzisiaj istnieją osoby z objawami niedającymi się ukryć, lecz nieuniemożliwiającymi im życia publicznego lub chociaż normalnej komunikacji z innymi ludźmi – podczas spotkania wymieniony został dr Stephen Shore oraz autorka bloga „Hurra! Autyzm”.

Jako przeciwstawienie dla nadzwyczajnych talentów opisane zostały typowe symptomy choroby. Autyści nie potrafią kłamać i nie widzą sensu w zmyślaniu. Autyści mają problem z rozpoznawaniem stanów emocjonalnych. Autyści nie odczuwają lęku. Co z tego wynika? Przykładowo bicie takich dzieci nic nie daje, ponieważ i tak nie zrozumieją, dlaczego są karane. Ciekawa była też wzmianka o autystach, którzy potrafią się bawić z niebezpiecznymi zwierzętami, a te nie wyrządzają im krzywdy. Stwierdzono jednak, że nie jest zgodne z prawdą wyobrażenie, że chorzy z definicji muszą być niewierzący.

Zgodnie z tym, co podał Motriuk, dwie lekarki (terapeutki – nie wiem dokładnie, bo się spóźniłem) zajmujące się jego synem oraz dr Maciej Zatoński, przyczyny autyzmu nie są znane. Kiedyś uważano, że wpływ na taki rozwój dziecka mogą mieć tzw. „matki-lodówki” – zimne dla swojego potomstwa. Kilkanaście lat temu doszukiwano się związku ze szczepionkami. Na ostatni trop nakierowały badaczy dane statystyczne. Otóż na autyzm zapada podobno już więcej niż co setne dziecko (z czego wynika, że przeciętny człowiek powinien znać takich osób kilka – to też warto zapamiętać), przy czym cztery razy częściej są to chłopcy. To drugie zasugerowało, że problem może mieć podłoże genetyczne. Dalsze badania wykazały, że chorzy za ojców i dziadków często mają inżynierów, a więc – teoretycznie – ludzi sprawniej dostrzegających pewne mechanizmy, lepiej je rozumiejących. Związek jednak wciąż nie został udowodniony.

Innym problemem jest spóźniona diagnoza. Autyzmu nie da się rozpoznać przed trzecim rokiem życia, a później bywa mylony np. z afazją. Zastanawiam się więc, czy spotkania informacyjne dotyczące tej choroby powinny być skierowane tylko do zwykłych ludzi, czy może również do lekarzy. Jako dzieciak w podstawówce stawiałem z kolegami znak równości między autyzmem, zespołem Downa i wodogłowiem – takie błędne myślenie da się jeszcze zrozumieć. Jeśli jednak nawet lekarz, człowiek wykształcony, potrafi się mylić, to już jest coś nie w porządku.

Skorzystałem z okazji i dopytałem o opisywaną tu przeze mnie niedawno inicjatywę Lions Clubs International, mającą na celu zbudowanie we Wrocławiu pierwszego w Europie centrum dla autystów. Zależało mi na informacji, ponieważ organizatorzy gali charytatywnej z 1 października twierdzili, że „wszystko będzie bardzo nagłośnione w mediach”, tymczasem do dzisiaj w internecie znalazłem tylko jeden artykuł dotyczący wydarzenia, i to jego zapowiedź, a nie relację. Ponadto podany przez nich adres www.eelc2011.com wciąż nie działa. W efekcie zacząłem mieć wątpliwości, czy impreza się w ogóle odbyła. Dowiedziałem się jednak, że moje obawy były niepotrzebne. Ponadto wytłumaczono mi dokładniej, na czym polega pierwszość wspomnianego centrum. Miałby to być pierwszy w Europie ośrodek w takim stopniu łączący podejście terapeutyczne z biomedycznym. Co zaś się tyczy jego lokalizacji we Wrocławiu, organizatorzy dopiero się starają uzyskać od miasta jakiś grunt.

Spotkanie uważam za pożyteczne, chociaż trochę krótkie. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie ugryzł go jeszcze od innej strony. Otóż po wysłuchaniu Rafała Motriuka i jego towarzystwa, jako inżynier, od strony ojca – syn, bratanek i wnuk samych panów inżynierów, jako osoba niezbyt chętna do komunikowania się z innymi ludźmi, a do tego nielubiąca kłamać, nonkonformistyczna i myśląca dość racjonalnie, jako członek Mensy Polskiej, więc człowiek posiadający chyba ponadprzeciętne zdolności analityczne… poczułem się trochę autystycznie. Czy jestem nieświadomie tym jednym na około sto? Nawet jeśli nie, to swojemu ewentualnemu synowi dobrze nie wróżę. Chyba że spojrzę na całą sprawę sceptycznie…

, , , , , ,

8 Komentarzy

Na zdrowie, naiwniacy

Zdolność krytycznego myślenia to coś, czego – wciąż to z przykrością stwierdzam – ludziom brakuje i coraz bardziej mi zależy, żeby jednak ją posiedli. W tej sytuacji mam wrażenie, że z nieba spada Klub Sceptyków Polskich, który 2 czerwca ponownie najechał Falanster, tym razem pod postacią dra Macieja D. Zatońskiego i wspierającego go momentami dra Tomasza Witkowskiego, z wykładem pt. „Medycyna oczami sceptyka. O chorobie, zdrowiu i leczeniu”.

Ludzka głowa – jak powiedziano nam w trakcie spotkania – w drodze ewolucji została tak skonstruowana, że oszukuje, podpowiada błędne rozwiązania. Doświadczenia, niekoniecznie własne, a nawet niekoniecznie prawdziwe, sprawiają, że stajemy się podatni na sugestie i nie zastanawiamy się, co tak naprawdę stoi za danymi słowami, stwierdzeniami, zjawiskami. Przykładowo, jak zwrócił uwagę Zatoński, występuje obecnie powszechne przekonanie, że naturalne jest zdrowe, tymczasem jest to tylko wymysł ostatnich dziesięcioleci, przeciwny wcześniej panującym poglądom, rozrastający się w niekontrolowany sposób na kolejne dziedziny życia, niepoparty wystarczająco dowodami. Dochodzi do powtarzania sloganu jak dogmatu i wyciągania z niego błędnych wniosków. Na podobnej zasadzie człowiek przychodzący z jakimikolwiek dolegliwościami do lekarza zwykle chce usłyszeć tylko magiczne słowo będące nazwą choroby i instrukcję przeprowadzenia standardowego rytuału, dzięki któremu się jej pozbędzie. Czysty mistycyzm. W związku z tym głównym, jak sądzę, przesłaniem spotkania było, żeby lekarza podczas wizyty pytać nie o diagnozę, tylko o przyczyny choroby i o jej skutki w zależności od tego, kiedy i jakie leczenie się podejmie. Przecież nie jest on automatem w kitlu, lecz człowiekiem wykształconym – a może i doświadczonym – tak, że powinien posiadać wszelkie potrzebne nam w takiej sytuacji informacje.

Zatoński:

 

Witkowski:

Innym szerzej omówionym tematem był efekt placebo. Ciekawie zabrzmiała podana przez Zatońskiego informacja o skutkach powiadamiania pacjentów, że aplikowano im lek prawdziwy (np. przeciwbólowy) na zmianę z fałszywym. Jeśli powie im się przed terapią – placebo będzie działało tak, jakby pozostali nieświadomi oszustwa. Jeśli natomiast wyjawi im się prawdę dopiero po leczeniu, skutkiem może być nawet pogorszenie stanu pacjenta. Wyobraźnia bywa bowiem silniejsza od lekarstw. Można sobie np. skutecznie wmówić, że od masowania skroni ból głowy ustąpi – i tak się stanie. Warto tylko pamiętać, że w ten sposób zwalczy się objaw, a nie jego przyczynę.

Ciekawym przypadkiem fałszywego lekarstwa jest modlitwa. Po tym, co usłyszałem podczas wykładu i dyskusji, poszerzyłem swoje rozumienie określenia „opium dla mas”. Jeśli pacjent sam się modli, może mieć większe szanse na wyzdrowienie, przyczyny jednak szukać należy nie w siłach nadprzyrodzonych, tylko w jego systematyczności. Co innego, gdy za pacjenta modli się personel medyczny. W takich przypadkach stwierdzono efekt przeciwny – zwiększenie umieralności. Tłumaczenie jest chyba zbędne. Uciekanie w modły kojarzy się z ostatecznością, chwytaniem się ostatniej deski ratunku, straceniem nadziei we własne siły. To tak, jakby lekarz powiedział ci, że umrzesz. Zastanawiam się jednak, co by było, gdyby wprowadzić taką praktykę powszechnie – żeby pacjent oswoił się z widokiem medyków zwracających się w jego intencji o pomoc do Boga. Może chociaż pojedyncze, religijne szpitale, w których takie praktyki byłyby na porządku dziennym i każdy z własnej woli się tam leczący wiedziałby, czego się spodziewać?

Jak stwierdził Zatoński, w polskiej szkole nie uczy się myślenia. Z tym się zgadzam. Przykładowo matematyczka w ogólniaku mówiła mi wprost, żebym nie chodził na kółko matematyczne (na którym trzeba było ruszać głową), tylko uczył się do matury. Co miałem w ten sposób osiągnąć, oprócz dobrej oceny? Zgodne z narzuconymi przez społeczeństwo schematami „inwestowanie” w siebie spowalnia rozwój jednostki.

Zwrócił również uwagę – jako na przykład masowego złudzenia będącego efektem ciągłego powtarzania informacji bez znajomości źródła – że w „Imperium kontratakuje” nie padają słynne słowa „Luke, I am your father”. Szkoda tylko, że nie dodał uczciwie, że Darth Vader w scenie, z której slajd pokazał, mówi i „Luke”, i „I am your father”, tylko nie w jednym zdaniu. I jak mam się teraz odnieść do całego wykładu? Jak mam wierzyć, że dr Zatoński nie jest naciągaczem, który zniekształca i zataja niewygodne dla siebie fakty? Ilu jeszcze taktycznych niedopowiedzeń użył? Następnym razem niech wspomni słynne słowa „Brunner, ty świnio!”, bo – tego nie da się podważyć – one w „Stawce większej niż życie” na pewno nie wystąpiły.

Jest to przewrotna myśl, ale uważam, że Klub Sceptyków Polskich powinien być zadowolony z tego, że podchodzę do niego sceptycznie. Nie chciałby przecież, żebym go tylko bezmyślnie słuchał. Chętnie będę przychodził na kolejne organizowane przezeń spotkania i polecam to samo innym. Nie po to, żeby wyławiać nieścisłości. Mimo pewnych niedociągnięć i tak świetnie pokazuje, ilu na świecie jest idiotów.

, , , , , ,

Dodaj komentarz

Resocjalizacja psychologii

Dra Tomasza Witkowskiego, wybranego przez Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów na Racjonalistę Roku 2010, znałem wcześniej tylko z jednego wykładu, który uznałem za zbyt naciągany i „dziurawy”. Na promujące drugi tom jego „Zakazanej psychologii” spotkanie w Falansterze zatytułowane „Psychologia w oczach sceptyka” poszedłem przygotowany na to, że tym razem nie będzie inaczej. Czwartek, 12 maja miał być dniem, w którym ostatecznie bym w człowieka zwątpił, chociaż równocześnie część jego wiedzy zamierzałem chciwie wchłonąć i przetrawić.

Za najgorszy moment spotkania uznaję ten, kiedy prezentacja zmieniła się w reklamę Klubu Sceptyków Polskich, do którego Witkowski należy. Bardzo ładnie pokazał „wątpiącego Tomasza” jako patrona organizacji, ale wydawało mi się, że w tym całym zgromadzeniu chodziło o promocję książki. Wątpię, żebym znalazł w niej rozdział poświęcony KSP. Jeśli jednak tam jest, zwracam honor.

Do słabszych punktów zaliczyć można również wymijające odpowiedzi na pytania od publiczności dotyczące resocjalizacji (na zdjęciu; w tę dyskusję Witkowski chyba nie chciał się wdawać) oraz leczenia za pomocą nielegalnych substancji w rodzaju marihuany (nie posiadał stosownej wiedzy). A poza tym… zaskoczenie – z całą resztą się zgadzałem. Od pewnego czasu prezentuję tu i ówdzie zbliżone poglądy, z tą różnicą, że w przeciwieństwie do dzielącego się z nami wiedzą psychologa nie posiadam odpowiedniego wykształcenia i uważam siebie w tej kwestii za humanistę.

Po dość krótkiej (ok. 40-minutowej) prezentacji rozpoczęła się dyskusja. Rozkręcała się powoli, ale z jej ostatecznej długości chyba wszyscy byli zadowoleni. Spotkanie jako całość poświęcone było głównie szarlatanerii. Na początku Witkowski wyliczył kilka absurdalnych sytuacji (typu stawianie człowieka przed sądem na podstawie zeznań jasnowidza) wynikających z tego, że dzięki naszemu rządowi w Polsce istnieją takie zawody jak astrolog (a nie ma np. poety). W dalszej kolejności wgłębił się w trzy rodzaje nauki: protonaukę, paranaukę i pseudonaukę. O ile dwa pierwsze mają według niego swoje zalety, ostatni uważa za niebezpieczny. Jako jego przykłady wymienił m.in. homeopatię, psychoanalizę i NLP, przy czym przyznał, że stosowany w tej trzeciej dziedzinie metamodel może, ale nie musi być narzędziem złym.
 
 

Co mnie najbardziej zainteresowało, to wypowiedzi nt. poziomu psychologii w Polsce. We Wrocławiu szczególnie aktualne wydaje się to teraz – gdy w mieście planuje się upamiętnić Williama Sterna znanego między innymi z wymyślenia ilorazu inteligencji. Przy tej okazji na różnych forach podnoszą się głosy, że tymczasem na naszym uniwersytecie (a na spotkaniu mówiono, że również na wielu innych uczelniach w Polsce) nadal rządzą wyśmiewany Freud i odrzucona psychoanaliza. Objaśniam w oparciu o słowa Witkowskiego. Psychologia to matematyka, statystyka. To nauka, nauka zaś zajmuje się przybliżaniem prawdy, a nie jej określaniem – ono bowiem jest już domeną humanistów. Co za tym idzie, pacjent niech sobie interpretuje swój stan i doznania, jak chce, ale psycholog nie może tak robić. Tymczasem większość psychologów nie zna się nawet na układzie nerwowym… Jakby tak przedstawiona rzeczywistość była za mało ponura, Witkowski wspomniał jeszcze m.in. o tym, że superwizja (rodzaj nadzoru nad terapeutami) nieraz działa jak sekta. I jak tu się nie bać?

Podczas spotkania nie przyszło mi do głowy, żeby spytać, co właściwie Witkowski z kolegami robi, żeby zmienić ten stan rzeczy. Odniosłem bowiem wrażenie, że skupia się przede wszystkim na informowaniu opinii publicznej, jakby czekał, aż to ona podejmie jakieś działania. A może to jest jakiś dobrze przemyślany chwyt psychologiczny? Na czym by on jednak polegał? Na pewno Witkowski zwiększa świadomość, uczy odróżniać prawdziwą psychologię od fałszywej i amatorskiej. Robiąc to, pokazuje jednak, że jest źle, czym może jeszcze bardziej zrażać ludzi do tej nauki. Już teraz przecież powszechnie odczuwa się do niej niechęć. Dla przeciętnego człowieka istnieje tylko jedna – szkodliwa psychologia, a nie dwie: słuszna – naukowa i jej humanistyczna podróbka. Jeśli powiadomi się go, że kłopoty z tym rozróżnieniem ma nie tylko on, ale i środowisko akademickie, utwierdzi się go w przekonaniu, że od psychologów należy się trzymać z dala. Bo jaką lepszą radę można mu dać? Żeby sam się doktoryzował? Tak, dokształcanie siebie jest najlepszym sposobem, żeby przestać się przejmować innymi.

Myślę, że Tomasz Witkowski to niegłupi facet, który jednak powinien starać się nie wychodzić do ludzi (czyli happeningi odpadają) i działać w swoim środowisku. Nie wiem, ile robi i jak mu to idzie, i m.in. przez to nie jestem w stanie zmienić swojego stosunku do niego na w pełni pozytywny. Pomimo pewnej niszowości wydaje mi się zbyt medialny, a do mądrych na pokaz wolę mieć dystans. Następnym razem wolałbym usłyszeć o nim w kontekście jakiejś rewolucji. Do tej pory zaś… może przejrzę jego książkę.

, , , , ,

Dodaj komentarz