Arne z Jimmym, Jimmym z Kellych

Czekałem, kiedy na wrocławski Rynek znowu przyjedzie ze swoim fortepianem Arne Schmitt, żebym mógł choć raz wysłuchać większej części jego setu. Sprawdzałem w tym celu możliwie często zapowiedzi jego występów. W końcu jednak zjawił się nie dość, że i tak z zaskoczenia, to jeszcze razem z… Jimmym Kellym znanym ze święcącego największe triumfy w połowie lat 90. The Kelly Family. Niespodzianka!

Obdarzony ładnym głosem i zdający się preferować łagodną muzykę z okolic folku Kelly zagrał m.in. zapowiedziane przez niego chyba po niemiecku „Hallelujah” Leonarda Cohena. Schmitt tymczasem patrzył na niego przez swoje ciemne okulary. Podobno część kompozycji wykonali wspólnie.


Całkiem nieźle pamiętam przeboje „An Angel”, „Fell in Love with an Alien” i „I Can’t Help Myself”. Jimmy Kelly nie był akurat w żadnym z nich wokalistą prowadzącym, ale i tak się zdziwiłem, gdy zobaczyłem grającego na ulicy gościa, którego znałem głównie jako telewizyjną gwiazdkę. Przez chwilę myślałem nawet, że to jakiś żart. Mój sąd jest jednak trochę mylny, bo w przypadku tego muzyka należy mówić raczej o powrocie do korzeni, do tego dokonanym podobno już w 2007 r. Aż osiem lat – ale o artystach ulicznych się raczej dużo nie słyszy. Gdyby ktoś się zastanawiał, co się stało z członkami słynnego zespołu, oto odpowiedź: częściowo grają dla ludzi i być może tak już zostanie.

, , , , , , , ,

  1. Dodaj komentarz

Dodaj komentarz